Monografia Okrętu Wojennego ORP Grom
Ponieważ oryginalna lokalizacja tej strony w serwisie ściąga.pl, z którego pobrałem ją w 2003 roku przestała istnieć, poniższy tekst
jest kopią pochodzącą z adresu "http://slimak.sciaga.pl/prace/praca/7716.htm". Osobą, która umieściła ten materiał pod ww. adresem był niejaki waldi.
Niestety nie znam danych autora aby je tu ujawnić. Jeśli kiedykolwiek je poznam, to zostaną tu umieszczone.
Jest 28 maja 2000 roku. Morskie fale wokół fiordu Rombakken w pobliżu Narwiku pruje norweska jednostka „Styrbjorn”.
Na jej pokładzie znajduje się część delegacji polskiej przybyłej przed kilkoma godzinami z Warszawy. Dzisiaj obchodzona jest
tu 60 rocznica bitwy, którą w maju 1940r. stoczyły z Niemcami siły powietrzne i marynarki wojennej wojsk angielskich, francuskich,
norweskich i polskich. Na „Styrbjornie” rozpoczyna się uroczystość mająca oddać hołd pamięci 59 polskich marynarzy,
którzy 4 maja 1940r. zginęli na pokładzie zatopionego w pobliżu fiordu, przez samoloty niemieckie, niszczyciela ORP
„Grom”. Przy honorach wojskowych i modlitwie do wody, wrzucony zostaje okazały wieniec. Podobny zostanie za kilka
godzin złożony przy pomniku upamiętniającym śmierć bohaterskiej załogi (na placu noszącym imię okrętu), w mieście, w bitwie o
które, „Grom” dokonał swojego krótkiego żywota.
„John Samuel White” w Cowes
Pierwszy przetarg na budowę dwu niszczycieli dla Polskiej Marynarki Wojennej (na podstawie warunków opracowanych przez
Kierownictwo Marynarki Wojennej) został ogłoszony w październiku 1933r dla stoczni francuskich. Nie został on jednak przyjęty z
powodów finansowych a także ze względu na nie najlepsze doświadczenia przy budowie niszczycieli i okrętów podwodnych w
stoczniach francuskich( we Francji wybudowano dwa kontrtorpedowce typu „Wicher”, które po oddaniu do służby były już
technicznie przestarzałe). W maju 1934r ponowiono przetarg - tym razem dla stoczni szwedzkich. Również nie udało się go sfinalizować
i dopiero oferta brytyjskiej stoczni „John Thornycroft” z Sauthampton uzyskała aprobatę Komisji KMW. Jednakże względy
finansowe zdecydowały o przyjęciu oferty drugiej stoczni - „John Samuel White” z Cowes, która po uzupełnieniu uwag KMW
w projektach otrzymała zlecenie na budowę dwóch niszczycieli. Dokumenty finalizujące przedsięwzięcie podpisano 29 marca 1935r.
Zaś budowa pierwszego z nich rozpoczęła się tuż po tradycyjnym wbiciu przez ambasadora RP w Londynie (Edwarda Raczyńskiego w dniu
17 kwietnia 1935r) pierwszego nitu i przebiegała planowo w zgodzie z założeniami. Z dniem 5 maja 1936r okrętom o numerach
stoczniowych 1800 i 1801, na wniosek KMW, minister spraw wojskowych nadał nazwy, odpowiednio: „Grom” i
„Błyskawica”. Zaś 20 lipca (według R. Mielczarka – 27 lipca) 1936r o godz. 13.10 zwodowano pierwszy z nich
(matką chrzestną kontrtorpedowca została żona polskiego konsula generalnego – Wanda Poznańska) a sam moment wodowania opisał
jeden z korespondentów polskich: „Pękła z hukiem, na dobrą wróżbę, tradycyjna butelka szampana, rozbijając się o stromy
dziób okrętu. Rozległy się dźwięki hymnu polskiego, granego przez orkiestrę pułku Hampshire. I powoli, a majestatycznie wielki,
przybrany banderami narodowymi kadłub zaczął zsuwać się do wody, przy akompaniamencie barw.”
Niedługo po tym uroczystym wydarzeniu przybyli do Anglii pierwsi członkowie załogi „Groma” – czterej oficerowie
i ośmiu podoficerów, którzy mieli, po zapoznaniu się z okrętem, szkolić napływającą załogę (kolejnych 15-stu podoficerów przybyło
na pokładzie „Wilii” dnia 8 grudnia).
„Baczność, banderę podnieść”
Zanim jednak mogła paść powyższa komenda należało przeprowadzić szereg prób
mających zaświadczyć o właściwym wykonaniu i gotowości „Groma” do
czynnej służby. W tym właśnie celu szef KMW (kontradm. Jerzy
Świrski) powołał w dniu 29 stycznia Komisję Odbiorczą; która
rozpoczęła swoją działalność już z dniem 2 lutego przeprowadzając
pierwsze próby w porcie i dwa próbne wyjścia – 10 i 15 tegoż
miesiąca. Do dnia 7 maja, kiedy to odbył się oficjalny
(zaakceptowany bez zastrzeżeń przez Komisję) rejs próbny na pełnym
morzu przeprowadzano następujące próby: rejs z Cowes do Plymouth (1
marca), próby zużycia paliwa i cyrkulacji okrętu, próby szybkości,
stateczności, biegów, funkcjonowania maszyn oraz próby uzbrojenia
(artylerii, wyrzutni bomb głębinowych i min, wyrzutni torped). Nie
licząc drobnych usterek konstrukcyjnych nie zauważono większych
niedopatrzeń, a wręcz przeciwnie, stocznia zmniejszyła zużycie
paliwa i zgodnie z umową, wypłacono jej dodatkowo nagrodę – w sumie
jakieś 1300 funtów szterlingów. Zapadła więc decyzja o przyjęciu
okrętu (z niewielkimi zastrzeżeniami – niedociągnięcia miały być
usunięte w stoczniach polskich na koszt wykonawcy) a datę
przekazania wyznaczono na dzień 11 maja 1937r. Tego dnia
zaokrętowano pozostałą część załogi i przystąpiono do uroczystości
przejęcia okrętu, którą tak opisuje naoczny świadek – chor. Mar.
Józef Wojtkowiak: „Na komendę: >Baczność, banderę
podnieść<, dwóch sygnalistów wolno i miarowo podniosło banderę do
szczytu drzewca rufowego. Załoga w skupieniu i z radością bijącym
sercem, wpatrywała się w drogi jej symbol narodu (...) Dowódca
okrętu (...) zwraca się do załogi: >Ogłaszam uroczyście, że z
chwilą podniesienia bandery, ORP „Grom” przechodzi na własność
Rzeczypospolitej, stanowiąc Jej niepodzielną całość. Od tej chwili
na pokładzie okrętu obowiązują prawa i przepisy Rzeczypospolitej
Polskiej. Spocznij<”. Po uroczystej przemowie, punktualnie o
godz. 20.00, nastąpiło odkotwiczenie statku, który udawał się w,
trwającą 5 dni drogę (z postojem w Goteborgu celem uzupełnienia
amunicji), do swojej ojczyzny.* *Pragnę zaznaczy w tym miejscu,
że autorzy dostępnych mi źródeł (niewielu, co jest przerażające
jeśli wziąć pod uwagę, że może powtarzać się to w innych pozycjach)
kultywują, niestety regule „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”
gdyż daty wielu wydarzeń są bardzo rozbieżne (dla przykładu – Edmund
Kosiarz („Flota Białego Orła”) podaje, że „Grom” przybył do Gdyni 11
maja 1937r. tymczasem J. Pertek podaje datę 16 maja, pan J.
Piwowoński (Pertek zresztą też) utrzymuje natomiast na str. 242
„Floty spod Biało-Czerwonej”, iż „Wrak („Gromu”) po wojnie pocięty
(został) przez Norwegów na złom”). Rozumiem, że są to tylko ludzie i
mają prawo popełniać błędy, ale po ośmiu, ciągle weryfikowanych,
stronach tej pracy zaczyna mnie to odrobinę irytować, chociaż są to
jedynie szczegóły – Taka mała osobista dygresja.
Pod
Biało-Czerwoną Banderą
„Serdecznie winszujemy przybycia do
Ojczyzny” – W ten sposób (za pomocą wciągniętego na flaglinkę
sygnału) ORP „Grom” został powitany na wysokości Jastarni przez
„Podhalanina” – stary, polski torpedowiec; i wraz z nim, po
uprzednim oddaniu powitalnego salutu (11 strzałów armatnich na
Zatoce Gdańskiej) dowódcy Floty, wszedł do basenu nr 10 w Gdyni.
Witany był tam przez licznie zebraną publiczność, orkiestrę i
rodziny marynarzy. Swoją krótką służbę ORP „Grom” rozpoczął od
uzupełniania niekompletnego wyposażenia (zainstalowano przyrządy
centralnego kierowania ogniem artylerii i aparatami torpedowymi,
fumatory i inne) i usuwania technicznych usterek (naprawa aparatów
torpedowych, wmontowanie przegród do kolektorów w kotłach,
zlikwidowanie przecieków itp.) z przerwami na kurtuazyjne,
trzydniowe wizyty w Tallinie, Rydze (odpowiednio: 20 i 24 sierpnia
1937r) i Kopenhadze (22-24 sierpnia 1938r). Należało też przeszkolić
załogę i odbyć stosowne ćwiczenia na morzu („Grom” był w zasadzie
jednostką prototypową). Podczas jednego z takich ćwiczebnych rejsów
(manewry desantowe wraz z „Błyskawicą) w Zatoce Gdańskiej „Grom”
uległ poważnemu uszkodzeniu. Stało się to 28 lutego 1939r na
wysokości Babiego Dołu – przez niedopatrzenie ze strony oficerów
wachtowych okręt wszedł na mieliznę w skutek czego uszkodzone
zostały osłony obu wałów (lewy uległ wykrzywieniu) i śruby.
Konsekwencje tego wypadku poniósł kapitan okrętu – kmdr
Podjazd-Morgenstern (usunięto go ze stanowiska i obarczono długiem w
wysokości 78 tys. zł.) Pech nie opuścił „Groma” – w tydzień później
(7 marca) okręt zderzył się z holownikiem „Kaper”. Tym razem jednak
obyło się bez poważniejszych uszkodzeń, wgnieceniu uległa jedynie
blacha poszycia (wgniecenie miało rozmiary około 90 na 40 cm).
Remont, pomimo napiętej sytuacji politycznej, udało się
przeprowadzić w stoczni gdyńskiej – nie wyprostowano tylko wału
napędowego co powodowało niewielkie zmniejszenie prędkości
(zauważone w czasie przejścia do Anglii przez oficera nawigacyjnego
„Błyskawicy”). Dowództwo po kmdr Podjazd-Morgensternie objął
kmdr por. Stanisław Hrynkiewiecki, jednak ze względu na zły stan
zdrowia, zrezygnował z pełnionej funkcji z dniem 20 czerwca
1939(znajdował się jednak na „Gromie” w czasie kampanii norweskiej
jako dowódca dywizjonu). Na jego stanowisko powołany został kmdr
ppor. Aleksander Hulewicz. Ostatnim miłym akcentem, w tym
okresie, było dla „Groma” uczestnictwo w Święcie Morza (trzecim, w
którym niszczyciel brał udział) i związane z tym uroczystości. Przez
kolejne miesiące „Grom” odbywał służbę patrolową na trasie Gdańsk –
Rozewie – Królewiec. Atmosfera polityczna stawała się coraz bardziej
napięta i coraz częściej dochodziło do drobnych incydentów na wodach
polskich – polski okręt budził jednak wśród niemieckich intruzów
należytą obawę bowiem w okresie przedwojennym „Grom” i bliźniacza
„Błyskawica” były w swojej klasie największymi i jednocześnie
najsilniejszymi jednostkami na Bałtyku. Świadczą o tym chociażby
słowa znanego (podobno) eksperta w sprawach morskich A.C. Hardy’ego:
„(...) w 1937 roku okręt wojenny, posiadający jeden komin, a mogący
rozwinąć moc 54.000 s.h.p i szybkość 40 węzłów, był stosunkowo
rzadkim zjawiskiem(w pozytywnym tego słowa znaczeniu – przyp. aut.)
(...)” a także określił je jako „(...)okręty, które w swoim czasie
konstrukcyjnie znacznie wyprzedzały okręty tej samej klasy”
Zakupione dla Polski za sumę blisko 24 milionów zł (źródła nie
są zgodne co do tej sumy rozciągając ją od 22 milionów do 28
milionów), okręty wyposażono w nowoczesną broń. Uzbrojenie każdego
statku stanowiło 7 dział kal. 120 mm, 4 działa kal. 40 mm, 8
najcięższych karabinów maszynowych (kal. 13,2 mm), 2 rufowe
wyrzutnie bomb głębinowych, 2 miotacze, 6 wyrzutni torped kal. 533
mm a także tory i wyrzutnie dla 60 min. Wyporność okrętów wynosiła
po 2144 ton a maksymalny zasięg ich pływania przy prędkości 15
węzłów wynosił 3500 mil (maksymalna osiągalna prędkość wynosiła 39
węzłów – według innego źródła 42 węzły). W stanie pokojowym załoga
jednego okrętu liczyła 192 ludzi, niestety ani załogom statków ani
nikomu innemu nie dane było cieszyć się zbyt długo pokojem. 1
września 1939 roku wybuchła II Wojna Światowa i jednostki floty PMW
stanęły do walki przeciw agresorom. Jednakże wśród walczących nie
było „Groma”, nie było też „Burzy” i „Błyskawicy” – wszystkie trzy
realizowały ustalony przez dowództwo KMW (i uzgodniony z
przedstawicielem admiralicji brytyjskiej kmdr. Whortonem) plan
ucieczki.
„Wykonać Pekin”
„Był to niezapomniany
widok (...) Z pomostu „Jaskółki”, która znajdowała się wówczas na
połowie drogi z Helu do Gdyni, zauważyliśmy szare sylwetki naszych
niszczycieli (...) Gdyśmy się mijali, okręty szły już znaczną
szybkością i widać było, że wszystkie kotły są pod parą (...)
Sierpniowe słońce wydobywało jaskrawe czapki zgromadzonych na
pomostach oficerów. Jakkolwiek nie wiedzieliśmy, dokąd niszczyciele
idą, nie ulegało wątpliwości, że rozwijają one pełną moc, co w
czasie pokojowym nie zdarzało się zbyt często. Uderzał brak „Wichra”
(jako jedyny spośród polskich niszczycieli miał pozostać do
dyspozycji dowódcy obrony wybrzeża) oraz fakt, że o jakiejkolwiek
podróży dywizjonu niszczycieli nic się przedtem we flocie nie
mówiło. Dlatego czuliśmy podświadomie, że z tymi okrętami żegnamy
się na długo.” W ten sposób kpt. mar. Tadeusz Borysiewicz –
dowódca „Jaskółki” opisał po latach spotkanie z dywizjonem trzech
niszczycieli, (wśród których był „Grom”), wykonującym plan „Pekin”.
Założeniem planu było ocalenie najwartościowszych i
najnowocześniejszych (chociaż nie nazwałabym „Burzy’
najnowocześniejszą), okrętów przez odesłanie ich do Wielkiej
Brytanii. Wykonanie go oznaczało znaczne osłabienie obronności
Polski ale stwarzało załogom okrętów szansę prowadzenia dalszej
walki z nieprzyjacielską flotą – przy wybrzeżach polskich
najprawdopodobniej czekałaby je zagłada. Rozkaz podniesienia
kotwic padł o godz. 14.15 i już w chwilę potem „Błyskawica” pod
dowództwem kmdr por. Włodzimierza Kodrębskiego, „Grom” dowodzony
przez kmdr por. Aleksandra Hulewicza i „Burza” pod dowództwem kmdr
ppor. Stanisława Nahorskiego obrały kurs na Hel (w szyku torowym) z
prędkością 23 węzłów. Dywizjon niszczycieli opuszczał wody zatoki
ukryty w kłębach dymu z kominów i dzięki temu niezauważony przez
jednostki niemieckie. „Reakcja załogi była niewyraźna – pisał
kmdr por. W. Kodrębski – o ile cieszono się, że nareszcie
otrzymaliśmy jakieś wyraźne zadanie (...), to jednak wszyscy
odczuwali pewien niesmak i jakby winę, że opuszczamy Polskie Morze
właśnie wtedy, kiedy nasza obecność może tam być najwięcej
potrzebna”. Wieczorem 30 sierpnia dywizjon minął Borholm a
rankiem 31 sierpnia, minąwszy cieśninę Sund, znalazł się na wodach
Kattegatu. W nocy z 30 na 31 sierpnia, dwadzieścia minut po północy,
polskie niszczyciele natknęły się na częściowo zaciemnione okręty
(niedaleko latarniowca „Falsterborev”) – jak się okazało po wielu
latach - niemieckie. Nie padły jednak prowokacyjne strzały i oba
zespoły minęły się bacznie „patrząc sobie na ręce”. Tuż po południu
31 sierpnia dywizjon polski minął przylądek Skagen i wszedł w
cieśninę Skagerrak. Na jej wodach doszło do kolejnego spotkania z
wrogimi siłami, tym razem pod postacią dwóch niemieckich
wodnosamolotów typu „Dornier”. Maszyny trzymały się od dyonu w
odległości 6000-8000m, po kilku godzinach zastąpiono je nową parą a
w nocy nadzór pełnił już tylko jeden samolot. Dzięki manewrom,
polskiemu zespołowi udało się zgubić natręta. Tej samej nocy
dywizjon dostrzegł również „U 19” wysłany przez dowództwo niemieckie
na trasę przejścia niszczycieli ze Skagerraku do Firth of Forth.
Konflikt jednak jeszcze nie wybuchł i nie oddano strzałów. O agresji
na Polskę załogi okrętów dowiedziały się o godz. 7.00 1 września. W
sześć godzin później witane były przez angielskie kontrtorpedowce.
Spotkanie to opisuje w następujących słowach kapitan „Błyskawicy”:
„Kilka minut przed godz. 13, dokładnie na 30 milach morskich na
wschód od wyspy May Island, leżącej u wejścia do Firth of Forth,
wyłoniły się z mgły sylwetki dwóch starych kontrtorpedowców
angielskich: HMS „Wanderer” i „Wallace”. Zatrzymaliśmy maszyny i
dowódca dywizjonu pojechał łodzią na „Wallace”, by przywitać się i
rozpatrzyć w sytuacji. Wrócił niebawem w towarzystwie oficera
łącznikowego i dwu marynarzy, sygnalisty i radiotelegrafisty.
Krótkie powitanie (...) i ruszyliśmy. Prowadził „Wallace”, my za nim
w szyku torowym(...)Dopiero krótko przed godziną 17.30 rozjaśniło
się trochę, zarysowały się kontury Edynburga i zarzuciliśmy kotwicę
na redzie pod Leith.” Plan „Pekin” został wykonany – „Grom”,
„Burza” i „Błyskawica” były bezpieczne u wybrzeży Anglii.
Początki służby u boku Royal Navy
Po wypowiedzeniu
przez Anglię i Francję wojny Niemcom hitlerowskim 3 września 1939r,
polskie okręty otrzymały rozkaz przejścia z redy Morgartera, gdzie
aktualnie były zakotwiczone, do bazy w Rosyth. Uzupełniono tam
zaopatrzenie i przystąpiono z dniem 6 września do wykonywania,
otrzymanego dzień wcześniej, pierwszego bojowego zadania dywizjonu.
Miało nim być przejście do Plymouth drogą wokół szkockich i
angielskich wybrzeży. Dnia następnego, około godz. 15.00 w cieśninie
Little Minch „Błyskawica” zauważyła zanurzającego się U-boota
(według J. Perteka odkrycia tego dokonała „Burza”) i przystąpiła do
ataku karabinami maszynowymi. Nadpływający „Grom” zrzucił na
nieprzyjacielską łódź 11 bomb głębinowych a kolejną ich serię
posłała w tym samym miejscu „Burza”. Po wypływających na
powierzchnie plamach ropy można było sądzić, że okręt został
zatopiony (niestety nie było tak w rzeczywistości) więc polski
zespół udał się w glorii sukcesu, w dalszą podróż. 8 września, cała
uwaga zespołu skupiła się na próbie wytropienia zaobserwowanego
przez samolot U-boota. Poszukiwania prowadzono do zapadnięcia mroku
– niestety bezskutecznie. W końcu, po zmianie przez niszczyciele
brytyjskie, dywizjon udał się w dalszą drogę, by następnego dnia
wieczorem zacumować bezpiecznie w Plymouth (rozbieżności w relacjach
odnośnie przytoczonych powyżej sytuacji są tak duże, że opisanie ich
zajęłoby cały następny akapit – należy przyjąć, że jest to jedna z
prawdopodobniejszych wersji – (weryfikacja w oparciu o trzy, różne,
źródła) - aczkolwiek nie jestem marynistką). W dwa dni po
przeglądzie mającym miejsce 11 września, polski dywizjon został
rozdzielony. „Burza” została odesłana do doku remontowego,
„Błyskawica” wzmocniła zespół okrętów w Liverpoolu natomiast „Grom”
pozostał w dotychczasowej bazie. Od tej pory miał wraz z brytyjskimi
niszczycielami ochraniać w konwoju statki zaopatrzeniowe na kanale
La Manche. W służbie tej odbył trzy rejsy – w tym jeden wyjątkowo
feralny. Pierwszy taki rejs miał miejsce w dniach 15 – 19 września.
W czasie niego, polska załoga aż dwa razy natknęła się na wrogie
jednostki. Pierwsze spotkanie miało miejsce na wysokości redy
Foreland – okręty obserwowały atak na U-boota jednego z patrolowców
brytyjskich. Kolejne nastąpiło już w czasie konwojowania czternastu
statków handlowych dnia następnego. Łódź podwodna została spłoszona
przez jednego z „towarzyszy” „Groma”. W czasie eskortowania okręt
zmuszony był zawrócić do Plymouth w celu uzupełnienia braku paliwa –
nie był przystosowany do rejsów na tak dużym akwenie. Po
rozproszeniu konwoju (zakończeniu zadania) został wezwany do pomocy
zaatakowanemu kutrowi, nie mógł jej jednak udzielić z powodu
kolejnego braku ropy. W dniach 21 – 25 września miał miejsce kolejny
rejs eskortowy „Groma” na tej trasie, a ostatni przypadł na dni 28
–29 tegoż miesiąca. Okazał się wyjątkowo pechowy dla jednego z
marynarzy ORP „Grom”. 28 września okręt opuścił port w Plymouth i
wraz z ochranianym przez niego i dwa brytyjskie okręty („Janus” i
„Jackal”) konwojem czterech statków pasażerskich udał się do
Southampton. W drodze powrotnej (już 29 września) dostał się
nieszczęśliwie w sam środek sztormu. Nieprzystosowany do żeglugi
oceanicznej, okręt raz po raz ulegał żywiołowi a przechyły na nim
sięgały 50 stopni. Około godz. 10.30 potężna fala wdarła się na
pokład i porwała z sobą bosmanmata Władysława Szczur-Kalinowskiego.
Mimo zarządzonych natychmiast poszukiwań nie udało się go odnaleźć –
była to pierwsza śmiertelna ofiara w dywizjonie polskich
niszczycieli. Po tym zdarzeniu podjęto decyzję o skierowaniu
„Groma” i „Błyskawicy” do doków w celu „odciążenia” a co za tym
idzie poprawienia ich stateczności. Propozycja angielskich
konstruktorów by zdjąć działo dziobowe oraz jedną z wyrzutni
torpedowych i maszt z reflektorem spotkała się z wyjątkową
nieprzychylnością załogi „Groma” (obniżyłoby to wartość bojową
okrętu). Zamiast uzbrojenia wymontowano więc efektowny i zarazem
ciężki kołpak komina, górny pomost z reflektorem, nadbudówkę tylnego
pomostu nawigacyjnego, lufy zapasowe, kutry motorowe, łodzie
dziesięciowiosłowe a nawet wannę z łazienki dowódcy (razem około 56
ton) Oba okręty powróciły do służby 22 października i skierowane
zostały do patrolowania wód przybrzeżnych Irlandii. Dołączyła do
nich również „Burza” i w trójkę sprawdzały pogłoski o pojawieniu się
U-boota. Przez kolejne dni niezmordowanie acz nieskutecznie
przeszukiwały rejon. Spotkanie z wrogiem nastąpiło dopiero w drodze
powrotnej do Plymouth w dniu 28 października. Okręty, po wstępnym
ataku, przekazały pałeczkę patrolowcowi P36 i podjęły przerwaną
podróż. Już następnego dnia otrzymały rozkaz przeniesienia się do
Harwich i po dwudniowym postoju w tym porcie, wzmocnione o
niszczyciel „Keith” wypłynęły na pierwszy patrol. W Harwich dywizjon
polskich niszczycieli wcielony został do pierwszej flotylli pod
dowództwem kmdra G. Creasy’eja. Zdarzenia te tak komentuje członek
załogi Zdzisław Dutkiewicz: „Harwich to wstrętna dziura! Dała
się we znaki naszemu dywizjonowi! Tu go wcielono do flotylli
niszczycieli, albo z angielska mówiąc destrojerów, w ogólnej liczbie
ośmiu jednostek, z zadaniem oczyszczania szlaków z
nieprzyjacielskich okrętów podwodnych i pływających min. Służba pod
psem, nużąca i niebezpieczna, rzadko urozmaicona rzucaniem bomb lub
strzelaniem do min. Do bazy wstępowano tylko po nabranie paliwa, by
zaraz znów wyjść w morze” O tym, że jest to służba wyjątkowo
niebezpieczna nasze okręty przekonały się dość szybko. W czasie
jednego z rutynowych patroli 6 – 7 listopada w odległości 70-ciu mil
na wschód od Lowestoft „Grom” i „Błyskawica” zostały zaatakowane
torpedami przez jeden z dwóch, nierozpoznanych na początku,
nieprzyjacielskich wodnosamolotów. Tragedii udało się uniknąć w
ostatniej chwili przez zmianę szyku. 8 listopada „bliźniaki”
eskortowały aliancki konwój, w czasie wykonywania tego zadania
doszło do uszkodzenia śrub „Błyskawicy” i została ona odesłana do
doku w Chatam, gdzie wymieniono niesprawne elementy (w tym czasie
„Grom” wziął udział w kolejnej eskorcie) „Błyskawica” wróciła do
służby 13 listopada i wraz z „Gromem” uczestniczyła w osłonie
konwoju do Dover w czasie którego natknięto się na niemiecką łódź
podwodną, którą zajął się przelatujący samolot brytyjski. Prawdziwe
pechowy okazał się dzień 21 listopada, kiedy to płynący tuż za
„Gromem” angielski niszczyciel „Gipsy” wpadł na minę magnetyczną i
zatonął (zginęło 40-stu członków załogi). Stało się to w czasie
wychodzenia okrętów na patrol (o godz. 21.20) na teoretycznie
bezpiecznych wodach. Przez następne tygodnie polskie okręty (razem
lub osobno – oficjalne rozwiązanie zespołu taktycznego polskich
niszczycieli nastąpiło dopiero 17 grudnia) niestrudzenie patrolowały
i eskortowały alianckie jednostki. Odmianę w monotonnym planie zajęć
stanowiła nocna służba przy ochranianiu „Keitha”, który usuwał miny
i przeczesywał okolicę w poszukiwaniu nieprzyjacielskich łodzi
podwodnych (27 – 28 listopada). Wraz z końcem grudnia nadeszły
święta Bożego Narodzenia, które polscy marynarze spędzili na
pokładach swoich jednostek, z daleka od rodzin i kraju. Święta były
bardzo tradycyjne – dzielono się opłatkiem, śpiewano kolędy i
odprawiono mszę. Wręczono nawet oryginalne prezenty (oprócz
oficjalnych paczek) w postaci krzyży zasług zrobionych z sera czy
medali z pensa. Jak się miało niebawem okazać były to ostatnie
święta na pokładzie„Groma”, a w wypadku części załogi w ogóle
ostatnie święta. Rozpoczynał się bowiem ostatni rozdział historii
niszczyciela – jego udział w zbliżającej się kampanii norweskiej.
Uwertura do kampanii norweskiej
Przez kolejny
miesiąc swojej służby u boku Royal Navy, „Grom” brał udział w
rozlicznych zadaniach. Kres jego dotychczasowej służbie położyła
awaria kotła w czasie rejsu wzdłuż brzegów holenderskich pod
Helgoland (odbywał go wraz z pięcioma innymi jednostkami). Za jej
przyczyną skierowany został 9 stycznia do doków w Chatam. Oprócz
naprawy kotła, usunięcia drobnych usterek i prac konserwacyjnych
zamontowano na „Gromie” istotne ulepszenia. Zainstalowano na rufie
ręczne wyrzutnie z torów szynowych, nowy system wystrzeliwania
torped i najważniejsze – urządzenie demagnetyzacyjne do niszczenia
min niemieckich. Remont okrętu trwał do 22 marca a już 29 marca
„Grom” wypłynął na pierwszy po przeróbkach patrol. Niebawem polskie
okręty otrzymały rozkaz przenoszący je z powrotem do Rosyth. Zanim
wypłynęły w drogę do Narwiku zdążyły jeszcze odbyć kilka akcji
eskortowych z tej bazy (przeprowadzały uszkodzony ciężki krążownik
„Suffolk” i ochraniały konwój 31 statków płynących z Bergen do
Rosyth a wiozących ewakuowane rezerwy złota banku norweskiego). 19
kwietnia nadszedł w końcu rozkaz udania się do Norwegii. Trzy
polskie niszczyciele – znowu razem – opuściły więc Scapa Flow i
skierowały się na norweskie fiordy. Moment ten opisał we
wspomnieniach por. W. Kon (należący do załogi „Błyskawicy”):
„Tym razem nasze okręty prowadził „Grom”, na którym był
zaokrętowany nasz własny „na użytek wewnętrzny” dowódca dywizjonu,
kmdr por. Hryniewiecki. Lubił on ostrą jazdę, dlatego z miejsca
ruszyliśmy prędkością 20 węzłów(...) Przede mną szedł „Grom” i moją
główną troską było pilnowanie ciemniejszej plamy jego sylwetki to
wznoszącej się na wierzchołki wodnych wałów, to prawie ginącej z
oczu w dolinach wodnych. Niskie chmury i zła widoczność wydłużyły tę
noc i pogłębiły jej ciemności.” Sztorm, który towarzyszył tej
nocy polskiemu dywizjonowi, dał się we znaki wszystkim trzem okrętom
a w szczególności najsłabszej "Burzy” – nie nadążała za idącymi
pełną parą „bliźniakami”. Doznała też kilku drobnych uszkodzeń i
kmdr Hryniewiecki odesłał ją z powrotem do bazy. Krótki postój w
Vestfiordzie celem uzupełnienia paliwa i dnia 22 kwietna 1940r
dywizjon włącza się do rozpoczętej niecałe dwa tygodnie wcześniej
kampanii.
„Der grosse polnishe Zerstorer”
„Wielki
polski niszczyciel” to najdelikatniejsze określenie „Groma” jakie
można znaleźć we wspomnieniach niemieckich żołnierzy mających
wątpliwą, (z ich strony), przyjemność mieć z nim bliżej do
czynienia. „Przeklęty Polak”, „łowca ludzi” czy „polski diabeł” są w
tych relacjach znacznie liczniejsze i, z ich punktu widzenia,
zapewne bardziej adekwatne. „Grom” rzetelnie zapracował sobie na
taką opinię niezmordowanie tropiąc i ostrzeliwując nieprzyjaciela w
czasie patroli w pobliżu Rombakken. Południowym brzegiem tego fiordu
przebiegała ważna zaopatrzeniowa linia kolejowa – jej odcięcie
stanowiło istotny element walk. Już po kilku dniach działań „Groma”
hitlerowcy darzyli go najszczerszą nienawiścią, świadczą o tym
relacje świadków przywoływane w propagandowej książce niemieckiego
autora K. Marka „Wir hielten Narvik” (1941): „To znowu ten
przeklęty Polak! Od strony Rombakken pojawia się groźna, szara
sylwetka okrętu wojennego. Wypłynął on nagle jak widmo, bez
najlżejszego szmeru, jak gdyby ktoś holował go na linie.
Przylgnęliśmy wszyscy odruchowo do skały. Niszczyciel stał przez
chwilę nieruchomo. Wydawało się, że to on nas obserwuje, a nie ci
ludzie stojący na jego pokładzie...” Natomiast H. Laugas –
niemiecki oficer walczący pod Narwikiem – pisze o akcjach „Groma”:
„Jest jeden, który się specjalnie wyróżnia: Polak. Nasza
zawziętość i nienawiść do niego rośnie z godziny na godzinę. Nie
zapomnimy towarzyszy z 23-ego (śmiertelne żniwo zebrała wtedy wśród
Niemców „Błyskawica” – przyp. aut.) Za wiele cierpienia widzieliśmy,
abyśmy mogli go teraz tylko z ciekawością podziwiać”. „Grom”
uwijał się jak w ukropie strzelając na każdy, najmniejszy nawet ruch
ze strony nieprzyjacielskiej i nigdy nie miał dość niemieckiej krwi.
Były jednak oprócz bezlitosnej walki i chwile przyjemne, kiedy to
polskim marynarzom udawało się, w czasie przestojów w porcie, zejść
na ląd (wbrew przepisom) i kupić kilka suszonych sztokfiszy czy
odbyć spacer do zasypanej śniegiem wioski. Były to jednak chwile
krótkie i szybko powracano do wojennego rzemiosła. O tym, że
„Błyskawica” została celnie trafiona czterema pociskami z działa
niemieckiego „gromowcy” dowiedzieli się o godz. 21.15 w dniu 2 maja
1940r. W trzy godziny później kmdr Hryniewiecki przyjmował na jej
pokładzie meldunek o uszkodzeniach i stratach. Ciężko „ranna”
„Błyskawica” zmuszona była odejść do pobliskiego fiordu Skjel by
naprawić uszkodzenia; jej miejsce w fiordzie Rombakken zajął
natychmiast „Grom” i rankiem dnia następnego, po kilku godzinnej
nocnej obserwacji, zniszczył w odwecie trzy niemieckie działa. Sam
również uległ w tych starciach uszkodzeniu - około godz. 4.00 3 maja
pocisk 75mm przebił prawą burtę i uszkodził kocioł numer 3. Na
szczęście pocisk nie wybuchł a przebita burta została tymczasowo
załatana. Po całodziennym patrolu „Grom”, tak jak poprzedniej nocy,
wycofał się do wejścia do fiordu by niespokojnie (spokój zakłócały
warkoty silników nieprzyjacielskich samolotów krążących nad fiordem)
wyczekiwać ranka...Ostatniego.
Grom z jasnego nieba
Atak nastąpił tuż po godzinie 8.00 w dniu 4 maja 1940r.
Okręt stał w bezruchu przygotowując się do opuszczenia miejsca w
którym spędził noc a nowa wachta właśnie przed chwilą objęła służbę.
W kilka minut później kmdr por. Hulewicz otrzymał meldunek
dalmierzysty: „Samolot nad nami – wysokość 5400m” a zaraz po nim
„Rzucił bomby”. Nikt wtedy nie podejrzewał nawet, że któraś z nich
może trafić! Niemiecki porucznik Gerd Korthals (pilot
wymienionego w meldunku samolotu), który zdecydował się spuścić owe
bomby z tak niedogodnej wysokości musiał być równie zaskoczony
efektami jakie dała jego akcja. Samolot typu Heinkel 111, który
zbombardował polski niszczyciel należał do drugiego oddziału grupy
bojowej 100 stacjonującej w bazie Vaernes koło Trondheimu. Tego dnia
wraz z dwoma bombowcami tego samego typu, lecącymi na wysokości
2700m, kierował się raczej w stronę brytyjskich krążowników niż
polskiego niszczyciela, jednakże to na niego spadła wiązka sześciu
bomb. Dwie z nich, mimo szybkiego zwrotu jednostki, trafiły w cel i
stały się przyczyną tragedii za którą załoga niemieckiego samolotu
odznaczona została Krzyżem Żelaznym I klasy. Pierwsza z bomb
wybuchła w rejonie maszynowni uszkadzając poszycie prawej burty na
odcinku 20 metrów. Jednakże to „rana” zadana przez drugą z nich
okazała się dla okrętu śmiertelna. Bomba trafiła w śródokręcie –
niedaleko od miejsca wybuch znalazł się Karol Wizner, który wspomina
to zdarzenie w następujący sposób: „Nagle wybuch, bomba trafiła
w sąsiednie pomieszczenie. Poczułem straszliwe uderzenie pędu
powietrza, który rzucił mnie o burtę. Nie straciłem przytomności,
słyszałem jęk rannych, czułem dym. Chciałem się podnieść i nie
mogłem wykonać ruchu. Z drugiego pomieszczenia wypełzł bosman Józef
Drąg. Miał obciętą stopę. Krzyknąłem o pomoc. Czułem, że okręt
pogrąża się w wodzie, woda już wlewała się do pomieszczenia. Rufa
przechylała się na bok. To nam bardzo ułatwiło wydostanie się z taj
pułapki, ponieważ okręt wyrzucał nas ze swojego wnętrza. Józef Drąg,
mimo że sam ciężko ranny, ciągnął mnie do krawędzi burty.
Znaleźliśmy się w wodzie, tam straciłem przytomność(...)” Na
pokładzie okrętu widok przedstawiał się równie dramatycznie (relacja
W. Szustera): „Okręt lekko pochylony na prawą burtę, lecz stoi
spokojnie. Marynarze czekają rozkazów. Patrzę na prawą burtę i oczom
nie wierzę – pas blachy, około 20 m, wydarty z burty sterczy nad
wodą na wysokości maszynowni (...) Na tle płomieni i dymu mechanik
dywizjonu w pidżamie – pamiętam doskonale, niebieska w białe pasy:
>Żadna gródź wodoszczelna nie wytrzyma takiego ciśnienia wody.
Trzeba rozdać pasy<(...)Równocześnie słyszę donośny, lecz bardzo
spokojny głos dowódcy z pomostu bojowego: >Okręt tonie! Skakać do
wody!< (...)” Cała akcja opuszczenia okrętu przebiegła przy
niesłychanym opanowaniu marynarzy o czym pisze w swoim raporcie
dowódca okrętu kmdr por. Hulewicz: „Samo zatonięcie okrętu,
przypuszczam, nie trwało dłużej jak trzy minuty, tak, że nie zdołano
spuściś łodzi i wyrzucić tratew ratunkowych z wyjątkiem dwóch małych
na rufie i jednej na dziobie. Jak stwierdzono, w pomieszczeniu
bosmanów luk wejściowy został zablokowany i wszyscy ci, którzy byli
w tym pomieszczeniu, o ile nie zostali zabici – musieli potem
utonąć. Załoga zachowywała się przez cały czas spokojnie.
Najmniejszej paniki nie było. Gdy mówiono do marynarzy, by skakali
do wody, pytali się, czy był rozkaz dowódcy do opuszczenia okrętu.
Trudno też sobie wyobrazić większe koleżeństwo jak to, które
panowało już w wodzie. Chłopcy pomagali sobie wszystkimi sposobami.
Rannych co do jednego ulokowano na tratwy(...)” Jak widać z
powyższego zapisu nie wszystkim udało się opuścić pokład tonącego
okrętu. W ostatnich chwilach swojego życia myśleli oni nie o sobie
ale o ratujących się kolegach. Nie mogąc uratować się sami,
wyrzucali, tak jak mar. Zbigniew Gąsiorowski, pasy ratunkowe dla
pływających w wodzie. Olbrzymim bohaterstwem wykazał się pierwszy
oficer mechanik – por. Aleksy Leszek Krąkowski – który wrócił do
maszynowni by odstawić kotły, które mogłyby wybuchnąć i zabić
kolejnych ludzi. Decyzję swoją argumentował: „Ja muszę, tam jest
przecież moje stanowisko...” – przypłacił ją życiem. Śmierć na
stanowisku poniósł nieznany z nazwiska torpedysta, który do
ostatniej chwili zabezpieczał hydrostatyczne bomby głębinowe,
ratując tym samym życie pływających w wodzie kolegów. Jak groteskowa
w zestawieniu z bohaterstwem polskich marynarzy wydaje się postawa
niemieckich żołnierzy, którzy otworzyli ogień do płynących w stronę
lądu Polaków. Na ratunek rozbitkom ruszyły krążowniki „Aurora” i
„Enterprise” oraz niszczyciele „Bedouin” i „Faulknor”. Pierwszy z
nich celną salwą skutecznie uciszył strzelających hitlerowców,
pozostałe weszły między ląd a pływających w wodzie osłaniając ich
tym samym przed niemieckim ostrzałem. Akcję ratunkową prowadzono
przez 40 minut i dzięki niej uratowano 130 oficerów i podoficerów –
niestety 59 członków załogi pochłonęło morze. Wyratowani rozbitkowie
przejęci zostali przez brytyjskiego pancernika „Resolution” a
następnie przez „Burzę”, która przewiozła rannych na okręt szpitalny
„Atlantis” (który był, notabene, bombardowany w ciągu następnych 48
godzin aż dziesięć razy) a zdrowych na pokład „Monarch of Bermuda”.
Statki przewiozły Polaków do Wielkiej Brytanii. „Gromowcy”
zaokrętowani zostali tymczasowo na polski okręt-bazę PMW „Gdynia”
gdzie odwiedził ich głównodowodzący obszaru zachodniego – adm.
Dunbar-Nasmitha. Po wypoczynku w bazie i u rodzin angielskich
wrócili do czynnej służby na przejętym od francuskiej marynarki
niszczycielu „Ouragan”. Część przeszła na „Kujawiaka” i „Krakowiaka”
a także na przekazanego PMW (5 listopada) niszczyciela „Piorun”
gdzie kultywowali bohaterskiej tradycji „Groma” uczestnicząc w wielu
akcjach przeciwko nieprzyjacielskim siłom.
Epilog
Dnia 6 października 1986r po raz pierwszy przebadano wrak
ORP „Grom” spoczywający na głębokości 105m we fiordzie Rombakken i
wydobyto z niego kolumnę z kompasem, którą umieszczono w Muzeum
Wojennym w Narwiku. W tym samym muzeum, w roku 1990 odsłonięto płytę
pamiątkową ufundowaną przez radiooficera „Groma” Tadeusza
Głowackiego (znajdują się na niej nazwiska wszystkich, którzy
stracili życie w czasie zatonięcia okrętu). Do tej pory, na miejsce
spoczynku polskiego niszczyciela przybywają licznie okręty pragnące
oddać hołd jego bohaterskiej załodze. Cześć ich pamięci.
Bibliografia: Niszczyciele „Grom” i „Błyskawica - J.
Petrek ORP „Grom” – R. Mielczarek Flota Białego Orła – E.
Kosiarz Wielkie dni małej floty – J. Petrek Flota spod
Biało-Czerwonej – J. Piwowoński Wrak niszczyciela ORP „Grom” –
(artykuł) Bjorn Bratbak oraz źródła dostępne w internecie (w
szczególności z czasopisma polskiego w Norwegii „Kronika”)
Wygenerowano: 26-02-2003 05:16:04
Na podstawie zachowanej kopii, stronę przygotował Maciek
Ślusarczyk Komentarze i uwagi via e-mail
|